Cierpię na taką przypadłość, że lubię oglądać sprawdzone filmy. Wielokrotnie. Szczególnie stare, a już najbardziej czarnobiałe. Mogą być z Humpreyem Bogartem w roli głównej. "Sokół maltański", "Skarb Sierra Madre", czy "Wielki sen" to klasyka kina wszechczasów. Oglądając je mam wrażenie, że kiedyś kula ziemska obracała się wolniej. Wszechobecny spokój, proste relacje między ludźmi oraz brak niepotrzebnych bodźców, które odbierają uwagę od ważniejszych rzeczy. Opisywany dzisiaj Ford T pochodzi właśnie z tych dawnych czasów.
Spoglądam na Forda T i do głowy przychodzi mi pewna myśl. W zasadzie sytuacja. Do samochodu tego podchodzi małżeństwo w średnim wieku. Zbliżają się od prawej strony. Dżentelmen stanowczo przyspiesza kroku, tylko po to by zdążyć przed swoją Damą by otworzyć krótkie drzwiczki. Chwyta ją za ramie lewą dłonią. Prawą przytrzymuje jej nadgarstek i w ten sposób pomaga jej wspiąć się na wysoki stopień, by z gracją mogła zająć miejsce w kabinie. Dama uśmiecha się ukradkiem do swojego męża doceniając tym jego maniery i wychowanie. Pan spokojnie obchodzi samochód, odkłada na moment swój kapelusz z wysokim rondem na fotelu i wraca na przód pojazdu w celu uruchomienia silnika korbą rozruchową (od 1919 roku w opcji w modelu T był dostępny elektryczny rozrusznik). Zajmuje miejsce za kierownicą, całuje swoją wybrankę w dłoń i tak ze spokojem wyruszają na krótką przejażdżkę. Nigdzie się nie spieszą. Dzień jest wyjątkowo długi. Czasu nie kradnie przeglądanie Instagrama. Nie wybieramy między oglądaniem telewizora, a grą na konsoli. Ludzie patrzą na siebie nawzajem, a nie w ekrany telefonów. Czujecie to naturalne zachowanie? Ludzie są prawdziwi. Żadnych podziałów i klasyfikacji na samców alfa, beta czy sigma. Zero manipulacji. Tylko motoryzacja aż za nadto prymitywna.
Nie było jednak do końca tak różowo jak się wydaje. Przykładem była fabryka Forda, w której właściciel Henry Ford jako pierwszy na świecie (w 1910 r.) zautomatyzował produkcję samochodów. Powstała linia produkcyjna, a na niej każdy miał przypisane określone zadanie. Wszystko po to by co rok wypuścić na rynek 2 miliony (w 1923 r.) "modelu T". Taśma przesuwała się w takim tempie, że żony pracowników przychodziły do Henry'ego błagać by ten spowolnił tempo pracy. Przerwa obiadowa trwała 15 minut, a czas na toaletę to tylko marne 3 minuty. Jednak dzięki temu systemowi Henry mógł obniżać swoją marżę stając się wytwórcą jednych z najtańszych aut na rynku. Cena jego samochodów niewiele przekraczała koszt jego budowy. Niestety, ale za lampy i zapasową oponę trzeba było dopłacać dodatkowo. Ograniczył on także ilość elementów łączeniowych i śrub, byle jak najszybciej samochody opuszczały fabryczne zabudowania.
Wokół Forda T powstało również kilka legend. Jedna z nich dotyczyła koloru karoserii tego samochodu. Podobno można było kupić go w każdym kolorze, pod warunkiem, że był to czarny. Należy traktować to z przymrużeniem oka. "Blaszana Elżbietka"- tak nazywano tego Forda- produkowana była od 1908 roku i dostępna była jako czerwona, zielona, niebieska i szara. Dopiero w 1914 Henry zadecydował o ograniczenia asortymentu palety barw do czarnego. Podobno szybciej wysychał. Nie do końca o to chodziło. Kolor tego lakieru był trwalszy od innych i najtańszy.
Model T mógł się poszczycić tym, że każdy element mógł być zamieniony pomiędzy egzemplarzami i pasował jak ulał. Nawet między starszymi i nowszymi typami. Stary Ford dokonał normalizacji części, które następnie skatalogował. Było to na tamte czasy zjawisko niespotykane na skalę światową. Henry Ford nie miał czasu na poprawki, taśma szła swoim tempem i nic nie miało prawa jej zatrzymać. Do tego części były dostępne w każdym przydrożnym sklepie. Chociaż otworzono mnóstwo stacji obsługi tego pojazdu, to każdy domorosły mechanik czy kowal potrafił naprawić Blaszaną Elżbietkę.
Bardzo ciężko było przekonać starego Forda do zmian (czasem było to niemożliwe) w doskonałym według niego Modelu T. Do końca produkcji, która trwała do 1927 roku hamulce były uruchamiane linkami. Bywało, że z tego powodu pracownicy zwalniali się z pracy w obawie, że konkurencja za chwilę całkiem wymiecie ich z rynku nowszymi technologiami. Ci co pozostawali i sprzeciwili się szefowi zastawali na drugi dzień swoje biura puste, bez mebli. Znaczyło to tylko jedno. Dziękowano im w ten sposób za pracę. Henry Ford niedługo po tym przekonał się, że jego rozumowanie odnośnie zarządzania fabryką i produkcją były błędne. Poczynania te nie doprowadziły go jednak do ruiny.
Ciekawym i dość komicznym faktem było to, jakoby od 1921 roku w Polsce można było robić oddzielne prawo jazdy na Forda T (IIB). Ten był prostszy w jeździe. Natomiast na konwencjonalne auta zdawało się na kategorię IIA. Fordem przyspieszało się za pomocą dźwigienki przy kierownicy, biegi pierwszy i bezpośredni włączało się za pomocą lewego pedału, środkowy to był wsteczny, zaś skrajny prawy to hamulec. Stąd w Polsce przylgnęła do niego nazwa Pedałowiec. Samochodzik ten napędzał dość duży, czterocylindrowy silnik dolnozaworowy o pojemności 2896ccm. Moc była bardzo skromna, gdyż wynosiła tylko 20KM i to przy 1800 obr/min. Rozpędzał się do niemal 70km/h.
Tak jak miliony klientów doceniły Forda T, dokładnie 15 007 033 tak też zrobiło to 133 dziennikarzy motoryzacyjnych z całego Świata. 18 grudnia 1999 roku spośród 700 samochodów Model T został okrzyknięty "Samochodem Stulecia".
Do mojej kolekcji miniatur w pierwszej kolejności wjechał Ford T w karoserii typu Touring z Minichampsa w wydaniu z okazji 100-lecia Forda. Jednak, gdy w nowościach z IXO zobaczyłem Runabouta bez wahania zrobiłem bardzo szybki zakup. Pierwsze wrażenie jakie na mnie zrobił bardziej pasowało mi do prostego farmerskiego wozu do ciężkiej pracy w polu. Podobno farmerzy ściągając jedno z tylnych kół tego pojazdu zakładali na oś pas transmisyjny i używali "T" jako m.in. młockarni. Model ten przypominał mi jednak coś jeszcze. Teraz już wiem co. Bohaterkę filmu animowanego "Auta". Gienia prowadziła sklepik z pocztówkami w Chłodnicy Górskiej. W tą postać wcielił się jednak Model T w nadwoziu Coupe. Jednak podobieństwo do Runabouta jest znaczne. Do rzeczy. IXO nie jest renomowanym producentem miniatur w skali 1:43, jednak wypuszcza na rynek ciekawe tematy. To jeden z nich. W zasadzie jedyną rzeczą, do której mogę się przyczepić jest niestaranne zamontowanie reflektorów przednich. Dach tego auta był ściągany i była to plandeka. Tutaj jest on wykonany w formie sztywnego plastiku. Być może jest możliwość jego ściągnięcia, nie zamierzam się jednak z nim mocować. Dodaje całości uroku i niech tak pozostanie. Czarny lakier, który dosłownie przytłacza w tym modelu jest dobrze położony. W zasadzie kształty tego autka i przetłoczenia, a w zasadzie ich brak tylko ułatwiły to zadanie. Nie dało się tego s zepsuć. Gdy poruszamy małym fordzikiem koła się kiwają na wszystkie strony, ale raz, że to jest Blaszana Elżbietka, a dwa to nie zabawka by się nią bawić. Sprawdziłem prawidłowość emblematów firmowych Forda na atrapie chłodnicy na elemencie czarnym i chromowanym i oba pokrywają się z prawdą historyczną. Fabryka stosowała takie na Fordzie T w latach 1917 do 1927. Co ciekawe, to element, który wystaje z atrapy chłodnicy to wskaźnik temperatury wody. Z tyłu miniatury zamontowano koło zapasowe, co jak wiemy nie było oczywistością. Obręcze kół prawdziwego Modelu T były drewniane, tutaj pomalowano je również na czarno jak resztę karoserii ze srebrnymi obramowaniami. Wyglądają bardzo dobrze. Staranność przy wykonaniu widać również po szybie czołowej, kolumnie czy kole kierownicy. Widać również po tym jak odwzorowano podwozie. Oś przednią i tylną jak i układ napędowy oraz wydechowy. Koszt zakupu "Pedałowca" z IXO wynosił około 135zł. Warto było.
Kończąc dzisiejszy wpis pozwolę sobie na małą retrospekcję. Wydaje mi się, że kierunek, w którym zmierza współczesna motoryzacja (może to jest odpowiedź na pytanie, które Szymon zadał we wpisie o Transporterze) oraz to jak po omacku, nie do końca przemyślanie działają decydenci cofa nas o lata wstecz. Próby z elektryczną motoryzacją zaczynały się w samych jej początkach. Gdy nastała era spalinowej motoryzacji paliwo można było kupić tylko w aptekach i od trafienia ich na naszej trasie zależał zasięg jaki pokonamy. Teraz jest podobnie, gdy chodzi o tankowanie prądu. Pra stara motoryzacja nie była fajna. Chyba do niej wracamy. Wydaje mi się jednak, że taki powrót o kilkadziesiąt lat przydałby się człowiekowi.
Sławek brak słów na określenie jak wysoki poziom prezentujesz
OdpowiedzUsuńCzytanie to sama przyjemność
Pozdrawiam Paweł