Jestem kulinarnym tradycjonalistą. Tak o sobie myślę. Lubię dobrze wysmażonego steka, gęstą grochówkę czy klasyczny śląski obiad z modrej kapusty, rolady i pływających w zawiesistym sosie klusek. Żeby było jasne, rolada może być tylko wołowa. Wszystko inne to erzac. Jak każdy normalny facet po czterdziestce, lubię dobrze zjeść i wstać od stołu syty i zadowolony. Dlatego też, przewrotnie chyba, lubiłem oglądać programy kulinarne. Wszystkie te topszefy, hellkiczeny i im podobne zjawiska o tym, jak spowodować by klient opuścił restaurację, naprawdę dostarczały mi wiele rozrywki. Porównując to do kondycji polskiego kabaretu, uważam, że programy kulinarne były śmieszniejsze. Brakuje mi ich.
Często zastanawiam się, wg jakiego klucza dobierani byli uczestnicy, ale i jurorzy takich programów. Myślę, że nadawałbym się na jurora. Chociaż nie mam muszki i stroju klowna, to dość sprawnie umiem operować widelcem i wiem czy coś mi smakuje czy nie. Sądzę, że to drugie, powodowałoby, że byłbym bardzo krytycznym jurorem. Mam też wrażenie, że z moimi kulinarnymi zdolnościami i doświadczeniem, mógłbym z powodzeniem dostać się do top szefa. Ba! Obawiam się, że mógłbym nawet wygrać i finalnie zdeklasować niejakiego Basiurę w polskim kuchcikowym panteonie.
Moja kulinarna fantazja z pewnością znalazłaby poklask wśród wszystkich tych autorytetów, których kubki smakowe już dawno zrobiły sobie wolne lub zostały przeżarte przez nadmiar whisky. Niektórzy z nich bez zająknięcia przeżuliby starą gąbkę pokropioną ludwikiem, rozpływając się nad jej klasycznym kiszonym posmakiem, nutką mięty i nieoczywistym zapachem. Naprawdę da się na poważnie zaserwować komuś jednego szparaga umazanego zielonym gilem i posypanego rodzynkami? Da się na poważnie rozpływać na surowym stekiem, by za chwilę jęczeć coś o niedogotowanej marchewce? Wprost niewiarygodne jest jednak to, że można to robić w cztery godziny i dowiedzieć się, że się to schrzaniło! Przecież to już z założenia jest schrzanione! Trzeba na to marnować aż cztery godziny? Mango z boczkiem? Wątróbka z białą czekoladą? Gorgonzola z kiwi w posypce rafaello? Naprawdę zaufajcie mi, nie trzeba tyle stać przy garach by poczuć tę mieszankę smaków, wystarczy wsadzić palce do gardła… Niemcy mają na to trafne określenie Scheiße mit Reis.
Tak pokrótce, jeśli ktoś nie oglądał. Grupka uczestników, teoretycznie mających coś wspólnego z gotowaniem (blogger kulinarny, kucharz z wieloletnim doświadczeniem, nauczyciel zawodu w szkole gastronomicznej, pani domu etc.) z każdym kolejnym odcinkiem udowadnia, że nie są w stanie ugotować prostych dań z przygotowanych wcześniej składników. Warto jeszcze nadmienić, że w dobrym tonie jest by uczestnicy mieli jakąś historię. Włodek spadł z konia i nie ma połowy głowy (+2 pkt), Tatiana przyjechała z Ukrainy (+6 pkt), Eliza jest niebinarna (nikt w grupie nie wie jak się do niej/niego/onego zwracać - 0 pkt), a Tadeusz zmarł tydzień temu, ale dobrze się trzyma i coś tam w życiu gotował (+10 pkt). To już jest zabawne, nie? Do tego jacyś cwaniaccy kapo, drą ryje na miotających się jakby im ktoś nasolił tyłki uczestników, bo źle położyli niedogotowane ziarenko fasoli na talerzu i rozmazali zielonego gluta zgodnie z ruchem wskazówek zegara, a miało być k…a odwrotnie! Ja w tym momencie już wycieram łzy. Goście na sali, po czterech godzinach czekania nie wiadomo na co, wychodzą pełni współczucia dla ludzi, którzy najwyraźniej pomylili czas i miejsce. Wówczas Ci, zaczynają swoistą paradę oskarżeń wobec siebie nawzajem, bo to przecież by się udało, gdyby Jadzia nie kroiła tępą stroną noża, Jurek nie pomylił dorsza z ziemniakiem, a w ogóle to Tadeusz nie żyje od tygodnia i musi odejść z programu. Wielka przyjaźń jednak wygrywa, bo jak któryś opuszcza piekielną kuchnię, zalewają się szczerymi do bólu łzami. Tu się krztuszę chipsami, takimi zwykłymi z ziemniaka, nie z meduzy odławianej w pełni księżyca.
Największym szczęściem, jakie może Cię spotkać w takim programie, to zostać wywalonym na samym początku i nie bycie kojarzonym później tylko z tym, że ugasiłeś płonący olej wodą albo puściłeś pawia, bo za karę, że przegotowałeś bób, miałeś zjeść kiszone pisklę z piórami. Im dalej w las tym… Możesz przecież ośmieszyć się bardziej i usmażyć steka czy wątróbkę! Powszechnie widomo, że światowe, inteligentne podniebienia uważają, że to zbrodnia! Stek musi być surowy, najlepiej tylko przeniesiony na patelni gdzieś w okolicach fajerki i ociekać całym tym syfem, który w odpowiednich kręgach nazywa się sokami. Cóż, rum z wodą z zenzy też uchodził za rarytas. Zapewne te same autorytety nigdy nie przyznałyby się do tego, że nie rozumieją Gombrowicza i Witkacego, ale w dobrym tonie jest przytakiwanie z uznaniem, nawet jeśli w głowie tłucze się jedno pytanie – WTF?! – a surowy stek właśnie wraca tą samą drogą, którą trafił do żołądka. Nic to przy galaretce z musztardy w cieście brokułowym, na chipsie z szarańczy w sosie z mleka afgańskiej kozicy stepowej, w panierce z wołków zbożowych. A zapomniałem dodać, że kandyzowanego chipsa z szarańczy…
Na koniec czeka Cię jednak nagroda. Przebrnąłeś przez ileś tam odcinków, pozostali uczestnicy dawno już spakowali swoje noże i wreszcie wygrałeś wymarzoną posadę w restauracji z gwiazdką firmy oponiarskiej. Niestety nadal nie umiesz zrobić klusek, rolady, a babcia na urodzinach patrzy na ciebie błagalnym wzrokiem zza stołu suto zastawionego trawą morską, grzybami ze stacji kosmicznej MIR, prażonymi bobkami z torfu, i myśli sobie, że fajnie, że Ci się udało, ale jeszcze fajniej, że ma w domu trochę smalcu ze skwarkami i świeży chleb, a na jutro ugotowała sobie rosół…
Ten przydługi wstęp tak naprawdę pasuje do kondycji niemalże każdej gałęzi naszego współczesnego świata. Wiele dziedzin, które dotychczas wydawały nam się oczywiste, z jakiegoś powodu ewoluowało w kierunku niekoniecznie zrozumiałym dla znacznej części społeczeństwa. Nie da się przejść obojętnie obok nowinek motoryzacyjnych, które z motoryzacją mają już coraz mniej wspólnego. Przerost formy nad treścią zaczyna atakować nas z każdej strony. Kandyzowany świński ogon na talerzu, jest dla mnie tym samym co horrendalnie drogie auto elektryczne, którego zasięg to 200km. Niebinarne asystento niebinarnej prezesy stowarzyszenia zbierającego na wykup krowy, która czuje się bykiem, zapewnia, że to krok milowy dla całego świata. Może i milowy, ale w którą stronę?
W tym miejscu powinienem przejść do opisu miniatury, ale... zostawię Was z tym pięknym modelem i pytaniem, dokąd zmierza współczesna motoryzacja?
No Szymonie dałeś popis elokwencji i humoru w Twoim niepowtarzalnym stylu😉😉
OdpowiedzUsuńŚwietny nietuzinkowy wpis
Myślę że firmy motoryzacyjne się obudzą
Pozdrawiam Paweł