Znów zabieram Was na Wyspy Brytyjskie. Tym razem nie do ogródka, ani garażu, a do pełnoprawnej fabryki producenta znanego na całym świecie. Bohaterem dzisiejszego wpisu jest samochód ikoniczny, nie tylko dla aut terenowych, lecz dla motoryzacji jako całości. Bez zbędnych wstępów, przed Państwem Range Rover.
Choć model zadebiutował w 1970
roku, koncepcja powstania sięga wczesnych lat pięćdziesiątych XX wieku. Land
Rover debiutował w 1948 roku modelem Series I, znanym później jako Defender.
Prosta i wytrzymała konstrukcja idealnie nadawała się do ciężkich prac w polu
czy trudnym terenie. Bracia Wilks obawiali się, że popyt na tego typu pojazdy
spadnie i firmie mogą grozić kłopoty. Postanowili opracować pojazd łączący
cechy terenówki, auta użytkowego i osobowego. Pierwsze prototypy dużego kombi
powstały już w 1949 roku. Jednak auto karosowane przez Tickforda nie dawało
szans na rynkowy sukces. Dwa lata
później, na podwoziu Rovera P4 powstał kolejny prototyp, nazwany roboczo Road
Rover. Ciekawostką był napęd tylko na
tylne koła. Projekt ewoluował i był rozwijany tak długo, aż stał się
przestarzały nawet na deskach kreślarskich. W 1960 roku władze firmy zarzuciły
koncepcję Road Rovera ze względu na wysokie koszty i niewielkie szanse zwrotu
inwestycji.
Sukcesy Jeepa Wagoneer, Forda
Bronco czy Toyoty Land Cruiser skłoniły Brytyjczyków do zmiany decyzji. Stery
projektu powierzono Gordonowi Bashfordowi i Charlesowi S. Kingowi. Ich celem
było stworzenie samochodu równie komfortowego jak limuzyna, o zdolności
pokonywania przeszkód terenowych. Już na początku prac zdecydowano o stałym
napędzie na wszystkie koła. Żeby zapewnić odpowiedni komfort zastosowano
sprężyny śrubowe i wahacze wzdłużne. Nadwozie osadzono na ramie z podwoziem
drabinkowym. W połączeniu z krótkim zwisem nadwozia przed przednią osią,
samochód zyskał możliwość pokonywania stromych najazdów. Wybaczcie, nie jestem
specem od jazdy w terenie. Ograniczę się jedynie do stwierdzenia, że możliwości
Range’a nawet dziś są imponujące.
Dostępne źródła jako projektanta
nadwodzia Range Rovera podają Davida Bache. Jednak ogromy wkład w ostateczny
wygląd samochodu mieli Bashford i King. Szefowie Rovera zobaczyli jeden z
prototypów obudowany prostymi blachami i zalecili Bache’owi tylko dopieszczenie
projektu inżynierów.
17 czerwca 1970 roku na terenie
kopalni cyny w St. Austell dziennikarze po raz pierwszy mogli zapoznać się z
finalnym produktem o nazwie Range Rover. Bodaj najlepszą recenzją z tego
wydarzenia była ta z The Autocar i brzmiała „Samochód spełnił oczekiwania, a
nawet przekroczył pokładane w nim nadzieje”. Nic dodać, nic ująć.
Do napędu Range’a posłużył
sprawdzony silnik V8 o mocy 135KM. Przy masie własnej auta sięgającej niemal
1,9 tony nie można było oczekiwać dużej dynamiki, jednak wystarczało to do
sprawnego poruszania się na drogach. Terenówka seryjnie wyposażona była w hamulce
tarczowe na wszystkich kołach, co w tamtym czasie było dużą innowacją.
Range Rover przez pierwsze 11 lat
produkcji oferowany był jako auto trzydrzwiowe. Podobno szefowie firmy nie
widzieli potencjału sprzedażowego wersji z dwiema parami drzwi. Mimo tej
niedogodności Range dysponował ogromną ilością przestrzeni. Pięć osób mogło
podróżować w komfortowych warunkach i nie martwić o ilość zabieranego bagażu. Ciekawostką
jest pomysł producenta, aby wnętrze można było umyć zwyczajnym szlauchem.
Dlatego wnętrze cechowała duża prostota, której nie powinno się mylić z ascezą
Land Rovera.
Jedną z dziedzin promujących nowy
model były rajdy i próby terenowe. Od grudnia 1971 do sierpnia 1972 roku odbyła
się wyprawa British Trans-America Expedition podczas której dwa seryjne Range
pokonały dystans ponad 15 tysięcy kilometrów. Range był zwycięzcą pierwszej
edycji rajdu Paryż-Dakar w 1979 roku i powtórzył to osiągnięcie dwa lata
później. Posiadał również 27 rekordów prędkości aut napędzanych silnikami
wysokoprężnymi.
Bohater wpisu stał się bazą dla wielu pojazdów użytkowych. Nikogo nie powinien dziwić widok Rovera jako pojazdu lotniskowej straży pożarnej, nie tylko na cywilnych lotniskach, lecz również w bazach RAF. Często wykorzystywano go jako platformę dla kamer filmowych. W 1982 roku dodatkowo opancerzone Range służyły jako papamobile podczas wizyty papieża w Anglii. Jako jedyny pojazd w historii został wystawiony jako dzieło sztuki użytkowej w paryskim Luwrze.
Jednak przede wszystkim Range
Rover sprawdzał się w codziennym użytkowaniu. Zdawał egzamin tak samo dobrze na
podmokłym polu jak i na podjeździe pałacu Buckingham. Z czasem wyposażenie
stawało się coraz bardziej ekskluzywne, materiały wykończeniowe nabierały
szlachetności naturalnej w klasie premium, zaś nabywcy coraz rzadziej
zapuszczali się w niedostępny teren. Ostatnie egzemplarze Range Rovera
pierwszej serii opuściły mury fabryki w Solihull w 1996 roku. Liczba
wyprodukowanych samochodów przekroczyła 317 tysięcy sztuk.
Range Rover bez wątpienia był
prekursorem nowego trendu na rynku motoryzacyjnym. To on przetarł szlak przed
Mercedesem G klasy, Toyotą Land Cruiser V8 czy Mitsubishi Pajero. Samochody te
oferowały maksimum komfortu i świetne zdolności do jazdy w terenie.
Muszę się przyznać, że bardzo
lubię czas oczekiwania na rozdanie prezentów. Uwielbiam robić niespodzianki
najbliższym, zaskoczyć ich nieoczekiwanym podarunkiem, odczuwać dreszczyk
emocji, gdy rozpakowuję ozdobny papier i odrywać co kryje przed oczami. 24
grudnia 2021 roku było podobnie, choć doskonale wiedziałem co zawiera niewielka
paczuszka z moim imieniem. Żona i mama, po krótkiej konsultacji ze mną,
zdecydowały się na kupno modelu. To był pierwszy raz, gdy wsparły moją
kolekcję. Wybór padł na Range Rovera ze stajni Almost Real i był debiutanckim
modelem tego producenta w kolekcji. Mimo iż to ja wybrałem modelik, nie dane
było go zobaczyć przed gwiazdką. Rozumiecie zatem jakie podekscytowanie
towarzyszyło mi podczas rozpakowywania prezentu. To, co zobaczyłem przerosło
moje oczekiwania.
Miniatura urzeka od pierwszego
spojrzenia. Do tego stopnia, że mam problem z właściwym doborem słów, by oddać
jej piękno. Zdarzało mi się już pisać o modelach wyglądających jak prawdziwe
auta. Almost Real zezłomował tamte słowa, podał w wątpliwość moją dotychczasową
ocenę innych firm i stał się wyznacznikiem dla słowa „jakość”. Nazwa producenta
nie jest tylko chwytem marketingowym, a obietnicą, z której wywiązał się z
nawiązką. To, co dla popularnych producentów jest sufitem, dla AR wydaje się
być podłogą.
Podstawka, na której osadzono
Range’a ozdobiona została wzorem szachownicy, niejako korespondując z podobnym
wzorem umieszczonym na kartoniku. Na srebrnej tabliczce wygrawerowano logo AR,
pełną nazwę modelu wraz z kolorem i numerem seryjnym. Mój to 881 z 1999 sztuk.
Model osadzono na klasycznym
wzorze stalowych felg z ozdobnymi kołpakami. Już w tym momencie można dostrzec
dbałość o detale. Każda z imitacji otworów znajduje się we właściwym miejscu,
na każdym z kół, podobnie jak łebki śrub mocujących. Przednia oś jest skrętna,
i to w stopniu o jakim mogą pomarzyć posiadacze miniatur z AutoArt.
Sposób osadzenia kloszy świateł
zasługuje na najwyższe słowa uznania. Żadnych śladów bolców mocujących, krzywo
osadzonych lamp czy niestarannie pomalowanych kierunkowskazów. Atrapa chłodnicy
nie ma głębi grilla, ona posiada najprawdziwsze żebrowanie! Podobnie jak wlot
powietrza umieszczony na podszybiu. Jeden z wielu szczegółów obrazujący z jakim
poziomem dopieszczenia miniatury mamy do czynienia. Na środku zderzaka
umieszczono otwór do korby rozruchowej. Korek wlewu paliwa wygląda tak
autentycznie, jakby można było go odkręcić. Nie zapomnijcie zerknąć na malutkie
zawiasy drzwi i maski silnika. Pisanie o równo nałożonych kalkomaniach,
znaczkach czy tablicach wydaje się aż nie na miejscu.
Z ciemnozielonym nadwoziem
znakomicie współgra beżowe wnętrze. Zestaw kolorów wyraźnie nawiązuje do lat
siedemdziesiątych, gdy takie połączenie było bardzo eleganckie. Także tutaj
widać niezwykłą dbałość o szczegóły. Do tego stopnia, że wloty powietrza w
kabinie mają żebrowania. Pięknym detalem są uchwyty otwierania bocznych szyb na
wysokości tylnej kanapy. Korbki szyb drzwi przednich zostały pomalowane czarną
farbką i zdecydowanie wyróżniają się na tle tapicerki. Nawet lewarek zmiany
biegów został wyprofilowany tak, jak w prawdziwym aucie. Moje serce skradł
jednak pokrowiec koła zapasowego. Oryginalny pokrowiec w Range’u nie układa się
tak ładnie, jak w modelu.
Czy to model idealny? Nie. Między
szybą klapy bagażnika a krawędzią karoserii jest milimetrowa szpara. I już.
Bez cienia wątpliwości mogę
napisać, że mamy do czynienia z modelem wybitnym. Zdecydowanie wartym swojej
ceny. Jeżeli kiedykolwiek będziecie rozważali zakup miniatury Range Rovera z
pierwszej serii, nie idźcie na kompromis. W tym przypadku nie warto.
Cóż poziom wpisu jak zwykle na wysokim poziomie
OdpowiedzUsuńCo do modelu......ja jestem fanem Land Rovera i Range choć bardzo ładny to tylko Range
Bardzo dziękuję. Takie słowa to pozytywny bodziec dla każdego z nas. Za czas jakiś postaramy się dorzucić i Land Rovera :)
UsuńPrzepiękna miniaturka! Gratuluję nabytku
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję.
UsuńPozdrawiam!