niedziela, 28 lipca 2024

Reliant Scimitar GTC 1:43 NEO Scale Models

Dziś zaprezentuję Wam model szczególnie drogi dla mnie. Gdy patrzę nań gardło się ściska, serce bije szybciej, a do oczu napływają łzy. Nic nie poradzę, uczuciowy jestem. Upływ czasu niczego tu nie zmienia, może nawet potęguje doznania. Poza tym nie mam problemów z okazywaniem uczuć i nie wstydzę się tego. Chyba każdy z nas ma takie chwile zmieniające go z twardziela i samca alfa w kawałek masełka na rozgrzanej patelni.




Podczas przeglądania jednego z portali aukcyjnych znalazłem bardzo ciekawą miniaturę rzadko spotykanego auta, jakim jest Reliant Scimitar GTC. Sprzedający zgodził się na wcześniejsze oględziny i odbiór osobisty. Nauczony przykrym doświadczeniem, modele w Warszawie i okolicy staram się najpierw obejrzeć. Tak, podnosi to koszt zakupu, jednak udało mi się w ten sposób uniknąć kilku wtop. Odpaliłem moją Astrę i ruszyłem w krótką podróż pod miasto. Z podziwem obejrzałem kolekcję Mercedesów należącą do sprzedawcy, porozmawialiśmy o modelach, zapłaciłem umówione 150PLN i stałem się posiadaczem czerwonego Relianta z NEO Scale Models. Ruszyłem w drogę powrotną. Na początku lutego, padający śnieg nie był żadnym zaskoczeniem. Spokojnie jechałem przez obszar zabudowany, ponieważ opad zmienił się z prószenia w zadymkę. Wyjechałem na drogę szybkiego ruchu i zacząłem przyspieszać by sprawnie włączyć się w sznur samochodów. Jakież było moje zdziwienie, gdy obroty skoczyły, silnik zawył, a bieg się nie zmienił. Tak, posiadam auto z automatem. Co ciekawe, na wyświetlaczu komputera nie pojawiło się żadne ostrzeżenie, informacja o trybie awaryjnym czy lampka kontrolna. Zjechałem na pobocze, rozstawiłem trójkąt ostrzegawczy, włączyłem awaryjne i zadzwoniłem po lawetę. To było najdłuższe półtorej godziny w moim życiu. Serwis stwierdził uszkodzenie przekładni na trzecim i piątym biegu. Koszt niemal mnie powalił – 6 tysięcy. Auć, naprawdę zabolało. Budżet na modele w tym momencie przeszedł do historii, nawet trzeba było trochę dorzucić. Wiem, można było taniej, ze szrotu, używaną czy rozbitka na części. Astra zyskała nowe życie, jest lepiej niż było i do dziś sprawuje się dobrze.


Gdy mówimy o angielskiej motoryzacji najpierw na myśl przychodzą luksusowe Rollsy i Bentleye, Jaguary, terenowe Land Rovery, czy GT ze stajni McLarena. Po chwili namysłu dorzucimy Forda i Vauxhalla. Może zza kurtyny niepamięci wychynie Rover? Gdzieś za nim nieśmiało wyjrzy Mini? Jednak to projektu Issigonisa, a nie BMW. W tle przemykać będą londyńskie piętrusy i czarne taksówki. Historia producentów z Wysp Brytyjskich jest równie skomplikowana, co fabuła „Mody na sukces”. Fuzje, przejęcia, łzawe rozstania i najczęściej, bankructwa. Na chwilę rozbłysły gwiazdy Lotusa i Morgana. Pośród głównych bohaterów epizody zaliczali tacy producenci, jak Caterham, Bristol, TVR czy AC. Jeśli wgryźć się głębiej, można dojść do wniosku, że każde hrabstwo posiadało, co najmniej, jednego producenta samochodów, kitów do samodzielnego montażu lub garażowego wytwórcę krótkoseryjnych pojazdów.


W 1935 roku Tom Williams wraz z Eddiem Thompsonem nawet nie w garażu, a w ogrodzie tego pierwszego skonstruowali trójkołowy furgon o nazwie Reliant. Tak zaczęła się niesamowita historia firmy słynącej z trójkołowców. W 1952 roku firma z Tamworth pokazała swój pierwszy trójkołowy samochód osobowy Regal. Dziwaczne auto było dostępne w kilku wersjach nadwozia, nawet jako kabriolet. Firma była pionierem wykorzystania tworzyw sztucznych do produkcji karoserii. Dość powiedzieć, że w szczytowym okresie bramy zakładów w Tamworth opuszczało ponad 10 tysięcy pojazdów. Wielu z Was może kojarzyć Relianta z programu Top Gear i gagów Rowana Atkinsona z serii Mr. Bean, gdzie trójkołowce zaliczały efektowne i memiczne wywrotki.


W 1964 roku firma zaprezentowała swój pierwszy sportowy model o nazwie Scimitar GT, oczywiście już na czterech kołach. Ten klasyczny wóz cztery lata później ustąpił miejsca Scimitarowi GTE z charakterystycznym nadwoziem typu shooting brake. GTE okazało się wielkim sukcesem, wyprodukowano ponad 14000 egzemplarzy w latach 1968-1990.


Pod koniec lat siedemdziesiątych Reliant postanowił nieco odświeżyć GTE i zlecił Tomowi Karenowi opracowanie wersji kabriolet. Samochód debiutował w 1980 roku jako Reliant Scimitar GTC. Pod długą maską skrywał się widlasty, sześciocylindrowy silnik Forda. Generował solidne 135KM z pojemności 2,8 litra i zapewniał dość sprawne przemieszczanie ważącego ponad 1,2 tony auta. Słupek B był jednocześnie podstawą pałąka bezpieczeństwa i podporą brezentowego, składanego dachu. Co ciekawe materiał poszycia dachu sprowadzano z Niemiec. By usztywnić nadwozie, od górnej krawędzi szyby przedniej do pałąka bezpieczeństwa biegła dodatkowa belka. W przeciwieństwie do GTE kabrio posiadało klasyczną klapę bagażnika, co zdecydowanie poprawiało wygląd auta.


Wnętrze zaprojektowano zgodnie z trendami ówczesnej mody. Dominowały kąty proste i okrągłe wskaźniki. Obicia foteli i deski rozdzielczej wykonano ze skóry cielęcej. Dzięki sporym rozmiarom auta żaden z pasażerów nie narzekał na ilość miejsca. Standardem wyposażenia było wspomaganie kierownicy, radio, elektryczna regulacja szyb i automatycznie wysuwająca się antena. Scimitar GTC w pierwszych dwóch latach sprzedawał się bardzo dobrze. Niestety, potem nastąpiło załamanie sprzedaży i w 1986 roku, po wyprodukowaniu 442 sztuk model wycofano.


W latach osiemdziesiątych popyt na trójkołowce zaczął się znacząco kurczyć. Coraz lepsze miejskie auta dużych koncernów wypierały klasyczne pojazdy Relianta. Furgonetki na trzech kołach zaczęły ustępować bardziej praktycznym vanom. Firma zaczęła mieć problemy finansowe. Kolejna dekada była zjazdem po równi pochyłej. Zmiany właścicielskie i nowe modele nie przynosiły oczekiwanych rezultatów. Podobnie jak nawiązanie współpracy z zagranicznymi firmami Ligier czy Piaggio. W 1999 roku zamknięto historyczną fabrykę w Tamworth, a produkcję przeniesiono do Burntwood. W październiku 2002 ostatni Reliant opuścił linię produkcyjną, kończąc historię najsłynniejszego producenta trójkołowców.


Miniatura Scimitara GTC pyszni się czerwienią karoserii. Doskonale współgrają z nią czarne wykończenia zderzaków, listew ochronnych, wycieraczek czy atrapy grilla. Model pięknie oddaje swoisty konserwatyzm pierwowzoru. Już pierwsze spojrzenie uświadamia, że mamy do czynienia z pojazdem eleganckim i dystyngowanym. NEO położyło bardzo duży nacisk na jakość wykonania. Każde przetłoczenie karoserii jest dobrze widoczne. Żaden z elementów nie jest zalany farbą, zaś kalkomanie i znaczki naniesiono z precyzją godną szwajcarskich zegarmistrzów. Patrząc na światła główne, reflektory i kierunkowskazy ma się wrażenie, że zaraz rozbłysną z pełną mocą. Fototrawione wycieraczki wreszcie nie sprawiają wrażenia ciała obcego. Modelik osadzono na opcjonalnych i najbardziej charakterystycznych felgach Wolfrace dodających nieco sportowego sznytu. Tył Scimitara GTC zdobi biegnący przez całą szerokość czarny pas. Jednak dominującym elementem jest centralnie umieszczone logo modelu, a nie producenta. Warto zwrócić uwagę na symetrię zderzaków z przodu i z tyłu. Pięknymi detalami są czarne ramki szyb w drzwiach. Świetnie wpisują się w charakter miniatury. Cieszą oko srebrne ćwieki mocujące złożony dach. Absolutnym mistrzostwem jest subtelne marszczenie materiału na poszyciu osłony dachu.


Wnętrze zaprasza szarymi obiciami foteli i kanap oraz jednolitą czernią pozostałych elementów. NEO zdecydowało się na dwuramienne koło kierownicy, podczas gdy większość aut wyposażona była w model z trzema chromowanymi ramionami. Producent zrezygnował także z chromowanego zamka schowka przed pasażerem. Również lewarek automatycznej skrzyni biegów pokryty jest czernią a nie chromem. Jest to nieco rozczarowujące, zwłaszcza patrząc na pietyzm z jakim oddano nadwozie. Tylko niewielkim pocieszeniem są klamry pasów bezpieczeństwa przy przednich fotelach. Mimo tych uchybień, środek prezentuje się znakomicie. Bez trudu dostrzeżemy przełączniki konsoli środkowej, kalkomanie radia i zegarów.


Znajomy zapytał mnie czy pojechałbym po ten model wiedząc jakie będą tego konsekwencje. Bez wahania odparłem, że tak. Model, mimo pewnych wad wnętrza, uważam za wspaniały. Jest rzadko spotykany na rynku, co podnosi jeszcze jego wartość. Astra niemal bezproblemowo pokonuje kolejne kilometry. Same plusy. Jedynie te kilka tysięcy dodane do 150 złotych psują ten idylliczny obraz.














2 komentarze: