Od jakiegoś czasu nurtuje mnie pewien paradoks. Mianowicie, gdy żyliśmy w peerelu i wczesnych latach po peerelowskich wszyscy zakochani byliśmy w zachodniej motoryzacji. Nie zwracaliśmy uwagi na toporne Polonezy, Fiaty, Wartburgi, dychawiczne Jelcze czy gwiżdżące Tatry. Były dla wielu z nas czymś wręcz okropnym, symbolizującym techniczne zacofanie oraz wszelkie zło epoki szumnie nazwanej socjalistyczną. Wzdychaliśmy za to, jak Romeo pod balkonikiem Julii, do cytrynek, beemek, audic i renówek. Paradoksalnie dzisiaj, ponad trzydzieści lat po upadku komunizmu, w tej samej Polsce, coraz częściej słyszy się o tęsknocie za rodzimą motoryzacją. Dokładnie tą samą, o której jeszcze kilkanaście lat temu każdy z Polaków starał się zapomnieć, kupując sprowadzane z Niemiec Audi 80 lub leciwego Golfa, w myśl zasady „stare niemieckie, lepsze niż nowe polskie”.
Dziś nie jeden uskrzydlony patriotyzmem „znawca motoryzacji” zarzeka się, że gdyby Polonez nadal był produkowany, to właśnie nim nawijałby na koła wstęgi szos. Mało tego, wg teorii ów znawców, to właśnie zachodnia motoryzacja doprowadziła do upadku naszej rodzimej. Nie moi drodzy, do upadku naszej rodzimej motoryzacji doprowadziliśmy sami. Nie stoi za tym nikt inny, jak wszyscy Ci moto-patrioci, którzy dzisiaj ubolewają nad rozkradzionymi zakładami na Żeraniu, ale w latach dziewięćdziesiątych wydawali oszczędności życia na trzydziestoletnie audiki i merce. Nie stoi za tym nikt inny, jak nasi dzielni demokratycznie wybrani politycy, którzy za przysłowiowe złotówki sprzedawali zakłady i fabryki, roztaczając przy tym fantastyczne wizje ich przyszłości. Warto nadmienić, że przy sprzedaży wielu z nich kierowano się typowo polskim patridiotyzem i chęć zakupu fabryk przez Niemców torpedowano, bo przecież Niemiec w Polszy produkował nie będzie i basta! Produkował więc Koreaniec, który po kilku latach spakował walizki i zniknął jak francuska armia podczas II WŚ lub pieniądze na korespondencyjne wybory organizowane przez pewnego zaangażowanego posła.
Nigdy już nie udało się reanimować w Polsce motoryzacji. W sumie, jak trup jest już w stanie zaawansowanego rozkładu, to nie da się. Upadło wszystko, co kojarzone było z latami ciężkiej pracy, ciągle jeszcze wielkimi siłami przerobowymi, mniejszym lub większym potencjałem oraz tradycjami. Kolejne karykaturalne projekty, co rusz mające mamić nas wizjami ożywienia trupa polskiej motoryzacji, już na kilometr śmierdzą przekrętem lub praniem pieniędzy. Polskie absurdy potrafią iść jeszcze dalej niż wyobraźnia. Nie ważna bywa technologia, ekonomia, użyteczność, ważne by dziadzia w białej kiecuchnie pokropił kropidłem, wówczas sukces jest murowany. Wybaczcie, ale mam coraz większe wrażenie, że patronować powinien nam pelikan, bo łykamy wszystko z przyklaskiem. Śmierdziała Arrinera, zalatuje Izera, błogosławiony elektryk umrze w fazie prototypów, z CPK polecimy jak Twardowski na księżyc...
Pewnie zastanawiacie się, dlaczego zatem po takim wywodzie o nieistniejącej polskiej motoryzacji i hurrapędzie z udawaną tęsknotą w tle, piszę o modelu samochodu czeskiego? No cóż, na fali tego nostalgicznego zrywu, coraz więcej wydawnictw i firm produkujących modele sięga właśnie po konstrukcje z krajów dawnego Bloku Wschodniego. Warto również nadmienić, że to właśnie u Czechów, motoryzacja kojarzona głównie z minioną epoką przetrwała i ma się doskonale, co dla niejednego „mądrego po szkodzie”, jest jak przysłowiowa drzazga w... Poza tym jest jeszcze jeden wątek. Osobiście mnie to cieszy, bo wbrew ogólnemu potępieniu czasów minionych, były to czasy niezwykle kolorowe i jakże różnorodne. Skoda była Skodą, Fiat Fiatem, Opel Oplem...
Wracając jednak do ów wspomnianych wyżej wydawnictw. Z niekrytą radością przyjąłem informację o tym, iż niemiecka Brekina coraz mocniej wchodzi w tematykę samochodów Europy Wschodniej. Brekina posiada już w ofercie ciężarowe Skody, Ikarusy, Robury i Ify, a tymczasem do katalogu dołączyły Tatry 813 i 815. Te drugie pokaże Wam niebawem, ponieważ już zaopatrzyłem się w kilka egzemplarzy. Dzisiaj chciałbym zaprezentować Wam miniaturkę wojskowej Tatry 813. Pamiętacie, model w skali 1:43, który pokazywałem Wam jakiś czas temu? Dla porównania, proponuję kliknąć w LINK.
Już na pierwszy rzut oka Tatra z Brekiny zaskakuje poziomem wykonania i... wzbudza sporo zastrzeżeń do modelu wyprodukowanego przez IXO. Dlaczego? Otóż, jak przyjrzymy się miniaturce z Brekiny i porównamy ją z modelem proponowanym przez IXO, szybko dojdziemy do wniosku, że maleńki model w skali 1:87, jest niemal identycznie wykonany, co jego większy odpowiednik. Posiada dokładnie te same elementy, łącznie z odlanymi wraz z przednią szybą wycieraczkami. Czy zatem sugeruje to, że IXO poszło na łatwiznę? Póki posiadałem tylko model Tatry w skali 1:43 uważałem, że może faktycznie mogłaby być nieco lepiej dopracowana, ale jej poziom był naprawdę akceptowalny. Kiedy jednak w mojej kolekcji zaczęły się pojawiać miniatury znacznie mniejsze, ale o niebo lepiej wykonane, zacząłem na skalę 1:43 patrzeć z nieco większym dystansem, zwłaszcza na modele masowo produkowane przez budżetowych producentów, takich jak IXO, WB czy Norev. Tatra nie jest pierwszym przykładem, kiedy poziom wykonania o połowę mniejszej miniatury przewyższa swój odpowiednik w skali 1:43. Warto przypomnieć sobie wpis o Mercedesie Actrosie z Herpy, który ilością detali i jakością wykonania pozostawia daleko w tyle większego Mercedesa z IXO.
Gwoli podsumowania chciałbym wyjaśnić, że nie chodzi mi o przekonywanie kogokolwiek, że skala x jest lepsza od skali y. Nie w tym rzecz. Wiadomo, że na jakość wykonania wpływa wiele elementów, a ostateczny jej odbiór i tak kierowany jest subiektywnymi wrażeniami, jakie odnosi obserwator. W tym miejscu zaproszę Was do galerii i samodzielnej oceny Tatry 813 z Brekiny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz