O Trabancie 601 pisałem już kiedyś na swoim blogu, a także opublikowałem film na moim kanale YouTube. Jakiś czas temu także Arek, redakcyjny Kolega napisał post o nim na Muzeum 1:43. Dzisiaj po raz kolejny zmierzę się z tą legendą PRL-u. Pisząc na brudno na papierze A4 możliwe, że piszę po zmielonym kiedyś na papier kawałku tego osobliwego samochodu. W każdym razie Ford Karton to bliski memu sercu pojazd, postaram się więc przelać moje myśli w ciekawy tekst.
Jeżeli jesteś miłośnikiem współczesnych samochodów, które potocznie nazywane są plastikami, Trabant 601 będzie czymś dla Ciebie. Duroplast, czyli materiał, z którego wykonano poszycie tego auta, to właśnie tworzywo sztuczne. Uważasz jednak, że ta Mydelniczka nie dorasta do pięt współczesnym samochodom? Postaram się wyprowadzić Ciebie z błędu, gdyż w pewnych sytuacjach przypomina, a w niektórych przewyższa dzisiejsze jednorazowe twory. Gotów jestem nawet powiedzieć, że jeśli nigdy nie jeździłeś Trabantem nie był byś w stanie, nie tylko sprawdzić tego, że to pojazd z charakterem, ale także siebie, jako kierowcy – nie uruchomiłbyś nawet silnika.
Współcześni kierowcy (są wyjątki) mogą mieć naprawdę duży problem w styczności z Zemstą Honeckera. Dlatego będą mogli się puszyć i być z siebie dumni, gdy naprawdę udałoby się im uruchomić ten dwusuwowy silnik, a co dopiero odjechać z miejsca zostawiając za sobą kłęby, niezapomnianego zapachu spalin. Zacznijmy od tego, że problem zacząłby się już przed stacją benzynową. Wsiadając do tego wehikułu nie wiedziałbyś na ile starczy Tobie paliwa, a nawet czy w ogóle jest! Przyzwyczajony do nieotwierania pokrywy silnika we współczesnym świecie nie zrobiłbyś tego. To z kolei spowoduje, że nie znajdziesz zbiornika paliwa, a ten mieści się właśnie tam. Na prymitywnej desce rozdzielczej nie ma wskaźnika poziomu paliwa, a tą wartość sprawdzało się w Trabim ręcznie.
Powiedzmy, że ktoś pomógł Tobie uporać się z tym podstawowym problemem. Ty musisz jednak uruchomić zniecierpliwionego Trabiego i odjechać w siną dal. Tutaj nie zapaliłbyś silnika tylko Trabant by Ciebie zgasił. Nie wierzę byś wiedział o motocyklowym kraniku, by go otworzyć. Kręciłbyś starterem do upadłego. Jeśli Ciebie to nie przerosło to pozostało jeszcze wzbogacenie mieszanki na zimnym silniku- wyciągnij dźwigienkę ssania. Postaraj się jednak zaskoczyć silnik za pierwszym razem inaczej Trabant ponownie Ciebie zaskoczy. Tym razem zalanymi świecami zapłonowymi.
Wszyscy podniecają się dźwiękiem zamykania drzwi w G-klasie za ponad pół miliona, a tutaj, w tym niedocenianym czymś, jest podobnie i nikt się tym nie chwali. Teraz możemy udać się na stację.
Jeżeli słyszałeś kiedyś jak wyje silnik w Hondzie S2000 wkręcany na VTEC-u na ponad 8000 obr/min, to w Trabancie wrażenia są podobne, doświadczysz jednak tego, jak ten drze się w niebogłosy już przy połowie tej wartości. Tylko z tym problemem, że w produkcie NRD nie zapłacisz wtedy mandatu, gdyż wrażenie prędkości jest wtedy złudne. Myślisz, że jedziesz sto czterdzieści, a na szybkościomierzu jest tylko 70 km/h.
Jechałeś kiedyś nowszym Passatem, a na tablicy wskaźników ukazał się komunikat o odłączeniu w danej chwili dwóch z czterech cylindrów? W Trabancie przy odrobinie (NIE)szczęścia zarzuci świecę i wyłączy ci jeden z dwóch. Może być także tak, że pojedziesz dalej w trybie hibernacji – zły znak.
Tak całkiem na poważnie to prowadząc Trabanta można się bardzo pozytywnie zaskoczyć. Niska masa auta, malutkie trzynastocalowe koła, a także prosty układ kierowniczy powodują, że doświadcza się w nim przyjemności prowadzenia, prymitywnych cech, jakie zaznać możemy dzisiaj w autach takich jak choćby Lotus. Chociaż bliżej mu do gokarta. 601-ka jest ostra w kierownicy, drobny jej ruch trafia od razu na koła. Co do kierownicy, to ta jest przeważnie popękana, gdyż materiał, z jakiego ją wykonano nie należał do trwałych. Drugim pozytywnym zaskoczeniem jest wygodna i również bezpośrednia w kontakcie dźwignia zmiany biegów zwana pogrzebaczem.
Wielu zafascynowanych marką Porsche tęskni za silnikami wiatropędnymi, które skończyły się w 911-ce w 1997 roku. W Trabancie ten moment przyszedł, w 1990, ale nikt tak za nim nie płacze. W nim również było słychać jak cylindry (niestety tylko dwa w rzędzie) zasysają powietrze z dmuchawy i zmieszane z paliwem przerabiają je do 1969 roku na 23, a po tej dacie w 26 zdrowych koni mechanicznych. Takich prymitywnych doznań w jeździe samochodem już nie doświadczycie.
Przestanę Ciebie Czytelniku teraz atakować, w każdym razie mam nadzieję, że nie brałeś do siebie moich słów. Na stacji benzynowej trzeba by wymieszać benzynę z olejem w odpowiednich proporcjach (nie przesadzając w żadną ze stron) i nalać do zbiornika.
Trabant jak i każdy dwusuw nie lubi delikatnego traktowania. Nie lubi także hamowania silnikiem, dlatego dla tych samochodów stworzono wolne koło, które po odpuszczeniu pedału przyspieszania rozłącza napęd i samochód jedzie dalej na wolnych obrotach bez przełożenia. Trabant, tak jak inne dwusuwy, zatarłby się.
Tak myślę sobie, że zostańmy może przy tych współczesnych plastikach, bo to nie one są skomplikowane. Niby technologia, która miała ułatwić Nam życie komplikuje je trochę odbierając Nam umiejętności radzenia sobie z trudnościami.
Kombi Trabanta nosi nazwę Universal. Pojawił się w ofercie w 1965, rok po sedanie. Bagażnik miał pojemność 450 litrów (po rozłożeniu siedzeń 1400 litrów), gdzie w sedanie trzeba było się zadowolić 415-ma. Kombi kształtem przypominało mi nadwozie typu shooting brake. Jeżeli spojrzycie na Astona Martina DB6 Shooting Break, czy Jaguara XJ6 z tym samym przydomkiem od razu skojarzycie, co mam na myśli. Dwudrzwiowe kombi, z wydłużonymi tylnymi bocznymi szybami wyszedł konstruktorom z Zwickau bardzo zgrabnie. Prócz szyb przedłużyli także dach oraz zastosowali tylne drzwi otwierane do góry będące pokrywą bagażnika.
Miniatura Trabanta 601 w błękitnym kolorze to produkt renomowanego Minichamps. W mojej kolekcji znalazł się także 601 Sedan z Atlasa więc mam porównanie, jeśli chodzi o wykonanie jak i o odwzorowanie. Pamiętając produkt DeAgostini, to Trampek z Atlasa jest od niego o niebo lepszy. Stawiając jednak przy Atlasie Minichampsa pojawia się między nimi przepaść nie do pokonania, oczywiście na korzyść tego drugiego. Jednak moje wymagania, co do miniatury są takie, że nie ma być ona lepsza od innego produktu. Ma być doskonała, oddać w stu procentach oryginał.
Przód miniatury. Ten cieszy mnie najbardziej. Idealnie nakreślona pod odpowiednimi kątami linia pokrywy silnika. Atrapa odpowiednio zagięta ze świetną głębią. Ramki reflektorów jak żywe przeniesione z prawdziwego pojazdu. W Trabim po całej długości samochodu były przyczepione gumowe listwy z metalowym wzmocnieniem. Przechodziły one od przedniego reflektora przez szczyt przedniego błotnika, drzwi aż do tylnych lamp. Są i tutaj, subtelne i delikatnie zaznaczone.
Układ wydechowy to kolejny non plus ultra tej miniatury. Pomalowany srebrną farbą rzuca się od razu w oczy i wystaje spod podwozia. Tak było w rzeczywistości.
Minichamps na kartoniku opisuje, że ich produkt to 601-ka z 1987 roku. Może się to pokrywać z prawdą. W kabinie są już zagłówki. Starsze modele jeszcze nie posiadały tego elementu bezpieczeństwa. Jest także nowa kierownica, która jako wyposażenie dodatkowe pojawiła się w 1982 roku. Literka "S”, jaką możemy odczytać na pokrywie bagażnika to właśnie taka lepsza odmiana. S jak Sonderwush, cokolwiek to znaczy. Były jeszcze Standard i S de Luxe.
Brakowało mi jednak czegoś konkretnego w odbiorze Trabanta 601 z Minichampsa i już dostrzegam, co to jest. Zemsty Honeckera miały charakterystyczne daszki przeciwsłoneczne przy bocznych szybach. Tutaj ich nie ma. Na pocieszenie przyznam, że ten błąd strzelił każdy z producentów tego zacnego samochodu w skali 1/43.
Te daszki to był produkt akcesoryjny do kupienia w Polmozbycie.Pamiętam czasy kiedy jeziło tego od groma i na ulicach były zarówno z daszkami jak i bez ;?)
OdpowiedzUsuńCześć! Co Wy tak narzekacie w trójkę na serie Legendy Prl-u 1:43?
OdpowiedzUsuńJako znawcy może mi poradzicie gdzie mogę kupić model Fiat 126 P -combi, bo taki widziałem na youtubie? Czy to jest oryginał, czy " samoróbka"?
Proszę też o radę, czy nowa seria Legendy FSO warta jest zainteresowania?
Pozdrawiam Przemek
Cześć Przemku, maluszek kombi to samoróbka, robiła je jakaś mała manufakturka, ale nie pamiętam jej nazwy. Raczej trudny do zdobycia. Wg mnie nowa seria Legend FSO to kolejny pomysł deagostini, po KAPie i ZK, na sprzedanie po raz trzeci tego samego kotleta. Właściwie to już nawet nie jest kotlet, jest inna nazwa na zepsute mięso:) Moim zdaniem nie warto sobie nią zaprzątać głowy.
UsuńPozdrawiam;)
Dzięki za odpowiedź i cenne uwagi. Ja dotąd zebrałem całą serię KAPrlu, bo nie miałem innej możliwości zdobycia modeli, na których mi zależało. Teraz planuję dokupić tylko wybrane auta np. koncepcyjne, o ile je zdobędę? Z tego co wiem, jest duże zainteresowanie - mimo wszystko!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam raz jeszcze.
Jest duże zainteresowanie, bo polska motoryzacja ciągle jeszcze budzi emocje, a nic nie sprzedaje się lepiej, jak towar bazujący na sentymentach. Dlatego tak dobrze sprzedają się modele DeA, Welly etc, które czasem nie mają nic wspólnego z oryginałami;)
UsuńWitam!
OdpowiedzUsuńGdzie można kupić model polonez Caro sedan oraz Combi z lepszego producenta?
Pozdrawiam
Standardowe Caro produkowało Ist Models, jest dostępny głównie w serwisach aukcyjnych, lub bezpośrednio na stronie producenta. Sedana i kombi, jeśli dobrze pamiętam robiło jedynie TBP Faktoria. To modele żywiczne, moim zdaniem pozostawiające wiele do życzenia. Żaden masowy producent nie robił modeli tych samochodów.
UsuńPozdrawiam;)
Witam! Czy kupie z tej serii model czy mam gwarancje, że koła będą się obracać? czy raczej nie?
OdpowiedzUsuńWcześniej oglądałem tą stronie polonezów, ale cen nie zauważyłem.
Pozdrawiam
Tak, kola w Minichampsach sie obracają. Nie bardzo jednak rozumiem, po co w modelu muszą się obracać? To model, nie zabawka. Jeśli ma służyć do zabawy, lepiej wydac mniej pieniędzy na jakąś alternatywę.
UsuńPozdrawiam;)