Jak można nie lubić mini? Nie wiem, ja uwielbiam. Naprawdę trudno się nie obejrzeć. Jeśli tylko odsłania długie, zgrabne kobiece nogi, obute w szpilki z czerwoną podeszwą… Słucham? Jak to, nie o takim mini miał być ten tekst? Ach, o samochodzie… Yyy, no to, tego… Ups, co za skucha. Jeszcze raz od początku.
Jak można nie lubić MINI? Nie wiem, ja uwielbiam. Zazwyczaj, gdy widzę interesujący egzemplarz zawsze się oglądam. Nie musi to być John Cooper Works, może być zwykły One, byle w ciekawym opakowaniu. To jedno z niewielu aut, do którego pasują, nomen omen, pasy biegnące przez całe nadwozie. Sznytu dodaje indywidualne malowanie dachu w szachownicę czy flagę Wielkiej Brytanii.
Pokazany po raz pierwszy w 1959 samochód wyszedł spod ręki sir Aleca Issigonisa. Mimo niewielkich rozmiarów zewnętrznych imponował ilością miejsca wewnątrz. Cztery osoby dość swobodnie mogły przejechać z punktu A do punktu B, zabierając nawet sporą ilość bagażu. Prostota konstrukcji była olbrzymią zaletą, umożliwiając samodzielne naprawy.
Mini produkowano w ramach koncernu British Motor Corporation (BMC), sprzedawano jednak jako Austina Seven i Morrisa Mini Minor. Aby jeszcze spotęgować zamieszanie, na rynkach zagranicznych Mini miało zupełnie inne nazwy. Dopiero w 1961 zaczęto oficjalnie używać nazwy Mini, choć jeszcze w latach osiemdziesiątych można było nabyć Morrisa Mascot. Jasne i przejrzyste niczym imperialny system miar i wag.
Mam nadzieję, iż niedługo trafi do mojej kolekcji model Mini Traveller mkI i wtedy będzie możliwość dokładnego prześledzenia historii pierwszej serii Mini oraz wszelkich zmian właścicielskich w BMC.
Auto produkowane było, z niewielkimi zmianami, aż do roku 2000.
Historia nowego MINI rozpoczęła się już w 1993 roku, gdy zarząd Rovera podjął decyzję o rozpoczęciu prac nad następcą zasłużonego malucha. Brytyjczykom zależało na zachowaniu w jak największym stopniu założeń Issigonisa. Samochód miał oferować jak najwięcej miejsca w niewielkim nadwoziu oraz zachować względnie prostą budowę. Wygląd zewnętrzny także miał mocno nawiązywać do pierwowzoru.
Rok później BMC, w skład, którego wchodził Rover, stało się własnością niemieckiego BMW. Szefostwo Bawarczyków z entuzjazmem podeszło do planów odmłodzenia Mini. Rover dostał wolną rękę w dalszych pracach nad modelem a także niezbędne wsparcie technologiczne.
Bardzo szybko okazało się, iż wizje obu koncernów zdecydowanie się różnią. BMW także rozpoczęło prace projektowe nad Mini, lecz w ich koncepcji miało to być auto zdecydowanie bardziej sportowe o mniejszych walorach użytkowych. Oba projekty prowadzono równolegle.
Dopiero pod koniec 1995 roku Niemcy zdecydowali, że nie można wciąż palić pieniędzmi w piecu i zawiesili prace angielskich projektantów. Niejako na osłodę na czele zespołu designerów stanął David Saddington, do tej pory odpowiedzialny za rozwój Mini w Roverze. Jednak w życiu nie ma nic za darmo. Zespół Saddingtona pracował nad projektem autorstwa Franka Stephensona, którego koncepcja zwyciężyła w wewnętrznym castingu BMW.
Na końcowy efekt trzeba było czekać kolejnych pięć lat. W międzyczasie na rynku pojawiły się auta w stylu retro. Nową erę rozpoczął Volkswagen z New Beetle i Chrysler PT Cruiser. Oczywiście wciąż w Zuffenhausen produkowano sportową odmianę VW Garbusa, szerzej znaną jako Porsche 911.
Debiut MINI nastąpił na salonie samochodowym w Paryżu. I zdecydowanie wywołał efekt WOW. Nowocześnie zaprojektowany klasyk zyskał szerokie grono zwolenników. Podobały się nawiązania do pierwowzoru, jednak od razu widać było charakter i charyzmę tego malucha. Na pierwszy rzut oka widać było, że to auto zaprojektowano tak, by cieszyć się z jazdy, niezależnie dokąd mielibyśmy się wybrać. Gokart ubrany w zgrabne nadwozie.
Oczywiście, znaleźli się purytanie, którym MINI nie przypadło do gustu. Jednak 700 tysięcy zamówień zebranych na to niezbyt praktyczne auto jasno pokazało, że racja była po stronie BMW.
Miniaka można było nabyć w dwóch wersjach nadwozia, oprócz hatchbacka proponowano także wersję cabrio z materiałowym, opuszczanym elektrycznie dachem.
Autko oferowano w kilku wersjach. Budżetową 1,4 najlepiej pominąć milczeniem. Nieco lepiej było z 1,6 Cooper, choć 115KM szału nie robiło, to pozwalało na odrobinę szaleństwa. Prawdziwa zabawa zaczynała się w doładowanym Cooper S i mocy 163 lub 170KM. Leciutki samochodzik ze znakomitym zawieszeniem, pozwalał wprawnemu kierowcy niemal fruwać nad drogą. Uwierzcie, nie chciało się wychodzić z tego auta. Żadna trasa nie była zbyt długa, a im więcej zakrętów tym lepiej. Bardzo dobry układ kierowniczy pozwalał w pełni wykorzystać możliwości MINI. Maluch jechał dokładnie tam, gdzie życzył sobie kierowca. To jeden z tych samochodów, w którym jazda bez uślizgów tylnej osi sprawia mnóstwo frajdy.
Na samym szczycie była wersja John Cooper Works. 1,6 turbo o mocy 210KM. Czy muszę coś dodawać?
Dla porządku, po raz pierwszy w MINI zastosowano silniki wysokoprężne. Po co?
W 2006 roku zadebiutowała druga odsłona bawarskiego MINI. Maluch nieco urósł, troszkę przytył, wciąż jednak był pełnym radości wozidełkiem dla każdego. Tak, jak wcześniej, dobrze sprawdzał się w mieście i na trasie.
Nieco gorzej było z jednostkami napędowymi. Podstawowa 1,4 wciąż była godna przemilczenia. O 1,6 BMW wraz z Peugeotem woleliby milczeć. Wszak rozciągający się niczym guma w majtkach łańcuch rozrządu nie jest powodem do dumy. Z uporem godnym lepszej sprawy pod maskę MINI wciąż pakowano silniki Diesla. Po co? Wciąż nie wiem.
Wraz z drugą odsłoną modelu, BMW sukcesywnie wprowadzało kolejne odmiany nadwozia. W dniu debiutu dostępne były znane dotąd wersje hatchback i cabrio. W 2010 zaprezentowano SUV Countryman, rok później dziwaczne Coupé, a 2012 przyniósł opartego na Coupé Roadstera i crossovera Paceman.
Z punktu mojej kolekcji najciekawszą wersją była pokazana w 2007 roku wersja Clubman. Ni mniej, ni więcej kombi będące spadkobiercą Mini Traveller. BMW wyszło ze słusznego założenia, iż mając rodzinę nie trzeba rezygnować z posiadania MINI. Jeśli trzeba pojechać na wakacyjny wypad, wcale nie trzeba rezygnować z własnego auta. Zapakowanie dziecięcego wózka w hatchbacku wymagało doczepienia przyczepki. W Clubmanie? Proszę bardzo! Jeszcze zmieszczą się torby podróżne. Nawet teściową dałoby się jakoś upchnąć, na tylnej kanapie oczywiście. Żarty na bok, trzeba być nie lada optymistą by wierzyć, iż w bagażniku o pojemności 260 litrów da się przewieźć coś więcej niż zakupy z supermarketu. I to maksymalnie na trzy dni. Ale przecież MINI to samochód dla optymistów. Tu bardziej liczy się styl niż wartości użytkowe. Jeśli w tej klasie oczekujesz praktycznego auta wybierasz Fabię Combi.
Clubman powstał na wydłużonej płycie podłogowej klasycznego MINI. Jednym z problemów, przed którym stanęli projektanci był dostęp do tylnego rzędu foteli. W tym celu za drzwiami pasażera zamontowano niewielkie drzwiczki otwierające się w kierunku przeciwnym do jazdy. Aby nie zakłócać płynności linii nadwozia zrezygnowano z zewnętrznej klamki. By dostać się do środka należało otworzyć drzwi pasażera i dopiero pociągnąć za uchwyt odblokowujący. Pomimo niewielkich rozmiarów dodatkowe drzwiczki znacząco ułatwiają wejście na tylną kanapę. Zwiększono także rozstaw osi by możliwie najbardziej zwiększyć możliwości załadunkowe auta. Co ciekawe, samochód był o włos węższy od zwykłego One czy Coopera.
Oryginalnie zaprojektowano dostęp do przestrzeni ładunkowej. Zrezygnowano z konwencjonalnej klapy na rzecz dwuskrzydłowych drzwi, dzielonych w proporcji 50/50. Rozwiązanie stosowane w samochodach dostawczych, w MINI sprawdza się doskonale. Jest także nawiązaniem do wersji Traveller z czasów pierwszego Mini. Uchwyty do otwierania umieszczono pośrodku, dzięki czemu wyglądają jak jeden element. Zamykając drzwi bagażnika nie trzeba sięgać wysoko ponad głowę i wyginać (nie)śmiało ciało. Ponieważ tylna szyba została podzielona na dwie połowy, BMW zdecydowało się na nietypowe rozmieszczenie wycieraczek. Ich ramiona skierowano ku zewnętrznym krawędziom szyb tak, by w trakcie pracy zbliżały się do środka szyby. Wygląda to efektownie, choć nie jest zbyt efektywne, ponieważ na środku szyby pozostaje nieoczyszczona powierzchnia.
W ofercie silników Clubmana znalazły się benzynowe silniki 1,6 oraz Diesel 1,6. To oprócz Countrymana, jedyna wersja gdzie jednostka wysokoprężna ma sens. Kombi dostępne było w wariantach One, Cooper i Cooper S. Na bazie Clubmana powstała wersja dostawcza, Clubvan.
MINI Clubman I produkowany był do 2014 roku, gdy doczekał się następcy.
Spośród trzech dostępnych modeli MINI produkcji PMA zdecydowałem się na zakup miniatury w kolorze chili red ze srebrnymi akcentami. Wyglądał o wiele lepiej niż autko w kolorze British Racing Green czy czerwonym metaliku. W dodatku wyposażony był w tradycyjny dla nowego MINI wzór felg. Po otwarciu pudełka tylko utwierdziłem się w słuszności wyboru. Połączenie czerwonego lakieru karoserii ze srebrnym dachem daje znakomity efekt wizualny. Sznytu nadają imitacje chromowanych listew wokół dolnej krawędzi szyb, obwódki reflektorów a także klamki.
Spośród trzech dostępnych modeli MINI produkcji PMA zdecydowałem się na zakup miniatury w kolorze chili red ze srebrnymi akcentami. Wyglądał o wiele lepiej niż autko w kolorze British Racing Green czy czerwonym metaliku. W dodatku wyposażony był w tradycyjny dla nowego MINI wzór felg. Po otwarciu pudełka tylko utwierdziłem się w słuszności wyboru. Połączenie czerwonego lakieru karoserii ze srebrnym dachem daje znakomity efekt wizualny. Sznytu nadają imitacje chromowanych listew wokół dolnej krawędzi szyb, obwódki reflektorów a także klamki.
Nie sposób odmówić tej miniaturze uroku. „Patrzy” na nas swoimi nieco wyłupiastymi reflektorami, zaś układ grilla i wlotu powietrza w zderzaku przywodzi na myśl uśmiechniętą buźkę. Gdy uniesiemy maskę silnika mamy do czynienia z ubawionym po pachy bobasem. Warto przyjrzeć się imitacji silnika, ponieważ Minichamps zrobił kawał dobrej roboty przy odwzorowaniu jego elementów. Na słowa uznania zasługują także pomalowane w kolorze nadwozia kielichy zawieszenia. Aż miło popatrzeć na tę misterną robotę.
Na pochwałę zasługuje także oddanie oświetlenia Clubmana. Przednie i tylne światła wyglądają niczym w oryginale. Lecz mi najbardziej podobają się kierunkowskazy umieszczone na błotnikach. Minichamps nie poszedł na łatwiznę odlewając je razem z karoserią, lecz umieścił maleńkie pomarańczowe klosze. Uwielbiam ten detal.
Równie dobre wrażenie robią lusterka, pomalowane tym samym srebrnym lakierem, co dach MINI. Niczym czułki owada wychylają się poza obrys nadwozia.
Tył modelu określiłbym, jako niewymuszoną sportową elegancję. Chromowane klamki drzwi bagażnika współgrają ze srebrną obwódką słupka C oraz brzegów tylnych błotników. Całość podkreśla czerwień karoserii. Sznytu dodają idealnie wklejone kalkomanie z logo producenta oraz nazwą wersji.
Warto zwrócić uwagę, iż prawy bok MINI jest zupełnie inny niż lewy. Wszystko przez dodatkowe skrzydło drzwi umożliwiające wygodny dostęp do tylnej kanapy. Bardzo wyraźnie zaznaczono ich krawędzie. Sposób zamontowania klamek drzwi zdaje się nawet sugerować, iż pociągając za nie będziemy mogli dostać się do środka. Niestety nie ma takiej możliwości.
A szkoda, ponieważ wnętrze wykonano z wielką starannością. Na środku deski rozdzielczej króluje ogromny prędkościomierz z białą tarczą. Bez trudu dostrzeżemy na niej lampki kontrolne i wyświetlacz radia. Podobnie rzecz ma się z obrotomierzem umieszczonym za wieńcem kierownicy. O tym jak wielką wagę do szczegółów przywiązuje Minichamps świadczą srebrne obwódki nawiewu oraz uchwytów na kubki z napojami. Poza logo MINI na kierownicy znalazły się takie szczegóły jak srebrne wstawki na jej ramionach. Także kształt foteli z ich charakterystycznymi przetłoczeniami świadczy o perfekcji wykonania. Aż żal mnie ogarnia, ponieważ PMA skryło to wspaniałe wnętrze za szybami w drzwiach. Naprawdę mogli je sobie darować.
Skoro już zacząłem narzekać, to pomarudzę jeszcze chwilę. Irytuje sposób spasowania szyb i dachu. Między krawędziami jest milimetrowa szpara ciągnąca się od słupka B przez cały tył modelu, aż do drzwi po drugiej stronie autka. Niestety, wad nie jest pozbawione nadwozie Clubmana. Na drzwiach pasażera można dostrzec mikroskopijne purchelki. To znana przypadłość Minichampsa, i złość mnie bierze, że to kolejny model z tą samą wadą.
Mimo tych niewielkich uchybień to bardzo udany modelik. Jego posiadanie zdecydowanie poprawia nastrój. A gdy humor nie dopisuje wystarczy unieść maskę i popatrzeć na uśmiechniętą gębę Miniaka. Gwarantuję Wam, że i Wy się uśmiechniecie.
PS. Jest jeszcze jedna kwestia wymagająca wyjaśnienia. Pisząc MINI wcale nie krzyczę, po prostu zmieniono formę zapisu marki, stąd wielkie litery.
Szkoda, że nie pociągnąłeś tego wątku Mini;P a samochód, jak to samochód, cztery koła, kierownica, kilka foteli... ;P Minichamps oczywiście wykonał robotę na najwyższym poziomie, genialny lakier, gelnialne proporcje, genialnie dobrana kolorystyka no i reflektory;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam;)
Daj spokój, jeszcze by się okazało że opis nie pasuje do Kasi...
UsuńA model, tak jak auto jest rewelacyjny.
Pozdrawiam!
Jestem wielkim fanem Mini w sportowych odmianach, jak i całego retro trendu. W przypadku Mini jak dla mnie, najciekawszą wersją jest Mini Clubvan, którego wyprodukowano tylko 50 sztuk. Załączam link do filmu z prezentacją auta :D
OdpowiedzUsuńWpis świetny, o ulubionych autach zawsze miło się czyta.
Pozdrawiam!
Cieszę się niezmiernie że tekst się spodobał. Gdy go skończyłem, przeraziłem się ile tego wyszło.
UsuńMuszę się przyznać że uwielbiam auto. Nawet myśleliśmy nad MINI jako drugim autkiem. Coś czuję że ja bym nim więcej jeździł niż żona.
Pozdrawiam!
MINI Clubman bardzo mi się podoba. Kiedyś nawet rozważałem jego zakup (zarówno w 1:1 jak i 1:43), ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Miniaturka bardzo fajna :)
OdpowiedzUsuńTo model który zdecydowanie warto mieć. Ma to coś, podobnie jak oryginał.
UsuńPozdrawiam!
Tenemos suerte con estos modelos de MINI, ya que se encuentran baratos y en versiones de marcas de calidad (Minichamps o AutoArt). Yo tengo el normal en primera serie y el cabrio de segunda, ambos son modelos excelentes!
OdpowiedzUsuńY ahora veo el Clubman y me encants también... Son coches muy deportivos y que se ven bastante en mi país, aunque no son baratos sin embargo en el mercado de segunda mano se encuentran sin dificultad. Gente arrepentida?
Puede ser, por que son coches para "padecer" con placer. Hay que tener en cuenta esa idea si se quiere uno.
Felicitaciones y un saludo, también para tu gatito!
MINI es un auto muy lindo. Tal ciudad go-kart. Todavía tengo la versión convertible del MK II en la edición del concesionario.
UsuńTambién hay muchos en Polonia, aunque se utilizan principalmente copias.
Me encantaría comprarme un coche de juguete, pero mi esposa no me deja...
En nombre de los gatos, gracias y un cordial saludo!
Me encantan todos los Mini; tengo cinco de competición: uno de los legendarios y pequeños de 1965, otro de WRC de 2012 y tres del Dakar.
OdpowiedzUsuńHermosos todos, como el que tu muestras.
Abrazo!
Por lo que recuerdo, Krzysztof Hołowczyc comenzó la fábrica MINI Countryman en el Rally Dakar. Lamentablemente, no tuvo mucho éxito. Aunque definitivamente prefiero las versiones de dos puertas. Trabajan mejor en la ciudad con corcho de Varsovia.
Usuń¡Saludos!