DeAgostini wypuszczając na rynek
Jelcza 315 zdecydowało się tchnąć odrobinę życia w konającą kolekcję Kultowych
Aut PRLu. Nie powiem, ów posunięcie mnie ucieszyło. Byłem jednak pełen
obaw, biorąc pod uwagę coraz bardziej dołującą jakość modeli, czy ów Jelcz nie
stanie się swego rodzaju ostatnim tchnieniem serii. Po dokładnych oględzinach opisywanego modelu
doszedłem do wniosku, iż… trudno orzec.
Na pierwszy rzut oka model nie różni
się znacznie od dostępnego w drugim obiegu Jelcza z kolekcji Atlasa. To
oczywiście dokładnie ta sama miniaturka w zmienionej barwie i znacznie
uproszczonej formie. Nie mówię tu o różnicach konstrukcyjnych, bo w tym
przypadku nie ma oczywiście żadnych. Mam na myśli szczegółowość malowania. Już
na pierwszy rzut oka widać, iż nasz model nie posiada uszczelek wokół okien, co
znacznie ujmuje mu efektowności, zwłaszcza, że pomalowany jest na biało.
Niestarannie i nierówno położony lakier miejscami zdaje się być zbyt gruby,
przez co zalewa linie podziału blach i również pogarsza efekt końcowy. Jest to
jednak indywidualna przypadłość, gdyż w tej kwestii posiadane przeze mnie
egzemplarze znacznie się różnią, czego niestety nie można zaliczyć in plus. Nie
podoba mi się także plastikowy wlot powietrza, w którym nie sposób dopatrzeć się
jakiejkolwiek głębi. Byle jak pomalowano również kierunkowskazy i całkowicie
zapomniano o obrysówkach na dachu kabiny. Być może to moje wrażenie, ale
elementy podwozia Atlasowskiego Jelcza wykonano z nieco lepszej jakości
plastiku. Cóż, gdyby Atlas zdecydował się wydać swoją serię w Polsce z
pewnością ich model kosztowałby znacznie więcej niż to, co zaserwowało nam
DeAgostini. Osobiście trochę żałuję, że DeAgostini stawia na „budżetowe”
modele. Wolałbym wydać kilkadziesiąt złotych i otrzymać pełnowartościowy
produkt zbliżony przynajmniej do wypustów Atlasa czy Altaya. Zdaje sobie
sprawę, że wówczas grono odbiorców, a tym samym zysków oficyny znacznie by się
skurczyło. Wróćmy jednak do Jelcza. Zamysł ożywienia serii jak najbardziej mi
się podoba. Z pewnością pozwala mieć nadzieję, że za jakiś czas dostaniemy do
łapek Kamaza, czy może nawet kultową Skodę Liaz, od których swego czasu na
polskich drogach po prostu się roiło. Chociaż, może to tylko pobożne życzenia.
Świetny ten Jelczyk. Ten niebieski co prawda lepiej dopracowany ale biały też nie najgorszy.
OdpowiedzUsuńNie najgorszy - to z pewnością najtrafniejsze jego określenie. Gdyby dało się go bardziej "okroić" DeA z pewnością by to zrobiło. Być może będzie z niego fajna baza do jakiejś konwersji.
Usuń